piątek, 4 stycznia 2013

Inwazja

Mój mały kawałek obcego świata przeżywa inwazję. Pierwszym najeźdźcą są glony, co jest podobno zupełnie normalne (a nawet pożądane) w dojrzewającym, świeżym zbiorniku. Zielone gluty krzyżują się często z prawdziwymi mackami wyzierającymi tam i ówdzie ze skalnych porów, co dodaje całości jeszcze bardziej niesamowitego wyglądu. Glonowe nitki wyłapują pęcherzyki powietrza z wody i potem sterczą jak gilowaty las. Las który mnie szczerze mówiąc denerwuje. Pierwsza operacja usunięcia zielonych glonów odbyła się wczoraj. Wcześniej musiałem jednak nabyć odpowiedni sprzęt. I przy okazji po raz pierwszy zobaczyłem zdziwienie na twarzy aptekarza z pobliskiej apteki. A przecież dość trudno zaskoczyć kogoś, kto codziennie sprzedaje maści na żylaki odbytu, prezerwatywy o smaku bananowym i inne specyfiki mające czynić życie bardziej komfortowym.

- Poproszę strzykawkę.

Badawcze spojrzenie. Pewnie pomyślał "narkoman"

- Ale żeby była jak największa.

Spojrzenie przenikliwsze. Narkoman w ostatnim stadium na głodzie, chce sobie zafundować Złoty Strzał.

- Ale żeby się ją dało podłączyć do kroplówki.

Za grubymi szkłami widzę zrozumienie. Narkoman, który chce się podłączyć na stałe do kroplówki z heroiną.

A tak naprawdę chciałem tylko przy pomocy silikonowego wężyka (połączonego z rzeczoną strzykawką) odessać zielone gluty. Poradziłem sobie z co większymi sztukami, ale i tak trochę zielonawego dywanu pozostało, więc zatelefonowałem do żony.

- Jak będziesz w drogerii...

- Właśnie jestem.

- Kup mi proszę szczoteczkę do zębów i pastę wybielającą.

- Dobra. A jaka ma być ta szczoteczka?

- Najtańsza. To do czyszczenia rafy.

- Rozumiem. A pasta? Też najtańsza?

- Nie. Pasta jest dla mnie.

Nie była zaskoczona.

Czyszczenie szczoteczką spowodowało zmętnienie wody, ale na szczęście krótkotrwałe. Rafa wygląda lepiej. Nie sfotografowałem. Intuicja podpowiada mi, że jeszcze nie raz spotkam się z gloniastym najeźdźcą.

Druga inwazja jest subtelniejsza. Kryje się bowiem pod płaszczykiem okrutnego piękna. Ma na imię Aiptasia. Wyłoniła się ze skały w kilku miejscach. Największy z egzemplarzy wygląda następująco:

Każda z macek może się poruszać niezależnie od reszty i wkładać do gęby różne rzeczy znalezione w wodzie. Słyszałem, że większe osobniki tego jamochłona potrafią zżerać nawet ryby i krewetki. Gdyby Aiptasia, zwana także Szklaną Różą, była rośliną, a nie zwierzęciem można by było nazwać ją chwastem. A tak jest szkodnikiem, który w skrajnych wypadkach może mnożyć się w nieskończoność i wreszcie opanować całą rafę:


Jak się okazuje problem można rozwiązać na kilka różnych sposobów. Użycie brutalnej siły (co bardzo by mi odpowiadało) niestety odpada, bo kawałki wyrwanej/poszatkowanej/ukręconej Aiptasii stają się zalążkami nowych osobników i mordując w tradycyjny sposób szkodnika pomagamy mu się tylko tylko rozmnożyć. Druga metoda, bardziej subtelna, nawiązująca do tradycji rzymskich cesarzy i Borgiów polega na otruciu. Stosowane są przeróżne środki chemiczne (nie obojętne dla innych istot żyjących na rafie), a także wrzątek z kwaskiem cytrynowym dozowany wprost w rozwartą paszczę Szklanej Róży. Oglądając zapis filmowy takiego zabiegu zaczynamy rozumieć, że Aiptasia naprawdę nie jest krzakiem, lecz czującą istotą...

 Jednak podobno nawet kwasek i wrzątek nie pomaga. Wiele mojej sympatii wywołuje sposób na zlikwidowanie Aiptasii przy pomocy technologii wykorzystywanej w programie "Gwiezdnych Wojen", a mianowicie lasera...



Krótko, szybko i bez postronnych ofiar. Piękne... Jednak w końcu zdecydowałem się na rozwiązanie najbardziej ekologiczne z możliwych, a mianowicie zakup dwóch krewetek z gatunku Lysmata-kuekenthali. To znani zżeracze Szklanych Róż.


Dwa osobniki wpuszczone do akwarium (po wcześniejszej aklimatyzacji) natychmiast schowały się w rafie i tyle je widziałem. Podobno obżerają się Aiptasiami w nocy. To dobrze. Niech jedzą. Nie zamierzam im sypać żadnego żarcia. Albo wykonana misja, albo śmierć. Jak w wojsku. (W którym nigdy nie byłem).






1 komentarz: