środa, 30 stycznia 2013

Czesław i Irena

Czas chyba odłożyć drapaczkę do glonów (atakują zaciekle cholery jedne), porzucić testy na amoniak (poziom jest tak wysoki, że korale powinny pisać na piasku psychodeliczne poematy) i zająć się kleceniem trenu na cześć pierwszego kraba w moim akwarium. Tak jest - wczoraj znalazłem jego domek. Ale im bardziej zaglądałem do środka tym bardziej Reksia w nim nie było:


A zatem siadam po lipą i próbuję składać strofy niczym Mistrz Jan:

Wielkie pustki uczyniłeś w domu moim...
Mój drogi Reksiu,
Tym zniknięciem swoim.

Do bani. Po pierwsze nie w moim domu, tylko w jego. I to też nie do końca prawda, bo wcześniej  muszla należała przecież do jakiegoś ślimaka, który sądząc po jej wielkości nie dożył późnej starości na rafie. Może to zatem Nawiedzony Ślimaczy Domek, w którym straszy duch właściciela i wypędza z niego kolejnych domowników? Dobra. Nie czarujmy się się. Mordercą jest na 99 procent Bercik. A skoro nie wprowadził się do reksiowej muszli, to oznacza, że ukatrupił Pierwszego Kraba dla przyjemności. Oh, well - pionier to podobno taki gość, który gna na koniu pierwszy. Ze strzałą w plecach. Zostawmy kraby i zajmijmy się... krewetkami. 


W jednym z numerów amerykańskiego pisma "Coral" w dziale z poradami dla początkujących wyczytałem, że akwarium morskiego nie powinny kupować osoby liczące na jakąkolwiek interakcję ze swoimi podopiecznymi. "Krewetka, to nie pies, który wesoło przywita Cię gdy wrócisz z pracy do domu" - napisał niejaki H.W. Schwarzenberg. Otóż monsier Schwarzenegger - Pan raczy być w błędzie. Dziś po przyjściu z pracy postanowiłem przywitać się z parą moich krewetek czyszczących - Czesławem i Ireną. A one przywitały się ze mną.


To oczywiście może być prosty odruch.  Krewetki czyszczące zżerają wszystko co im się podetknie pod nos, a najbardziej lubią martwy naskórek (To swoją drogą doskonały peeling). Ale jak wytłumaczyć fakt, że kiedy wchodzę do pokoju Czesław i Irena podpływają natychmiast do szyby i zapraszająco ruszają swoimi białymi wąsikami? Można oczywiście najprościej - zasmakowały w człowieku. Ale równie dobrze mogą pragnąć kontaktu cielesnego z inną istotą. Wolę tak myśleć. Krewetki czyszczące to odważne istoty budzące mój szczery szacunek:
 
Powyższe zdjęcie nie pochodzi z mojego akwarium, chociaż gdybym podniósł skałkę to kto wie... Jednak podobnie jak ślimaki krewetki mają fatalny PR. Jako hodowca krewetek słodkowodnych (drugie akwarium stoi w sypialni i wyśpiewuje cicho do snu serenady dławiącym się z brudu filtrem) wielokrotnie słyszałem niby dowcipne komentarze: "Hodujesz krewetki, tak? A zjadasz je potem? Cha, cha, cha" Bardzo kurde dowcipne. Tak samo jak pytanie właściciela jamnika ile godzin dziennie trzyma psa pod szafą, żeby rósł na długość a nie wzwyż, czy zaczepienie mieszkańca Czeladzi i proszenie go o wskazanie drogi na dworzec kolejowy. W tym drugim przypadku dostaje się zresztą zwykle w ryj. Ja po prostu kulturalnie się uśmiecham. Bo krewetki Proszę Państwa to naprawdę inteligentne istoty - pełne życia i zwinne. Para krewetek potrafi zamienić nawet najbardziej ponury zbiornik w latający, albo raczej pływający cyrk Monty Pythona. 

Muszę jeszcze odpowiedzieć na pytanie, które zapewne nurtuje niektórych czytelników - dlaczego  Czesław i Irena? Otóż to imiona moich niedoszłych teściów. Bardzo ich lubię i dlatego tak ochrzciłem swoje ukochane krewetki. No i nie mogłem odmówić sobie przyjemności wynikającej z faktu, że teraz Czesław i Irena jedzą mi z ręki. A właściwie, technicznie rzecz biorąc, jedzą mi rękę. 


piątek, 25 stycznia 2013

"Santa Maria" i Mustangi

Wczoraj zakupiłem nowy koral. Niestety - to co w sklepie przypominało romantycznie falującą, zieloną łąkę polipów po przyniesieniu do domu i włożeniu do akwarium wyglądało jak blada łapa zmutowanej kury cierpiącej od wielu lat na ciężki reumatyzm. Do tego była to kura z widoczną gęsią skórką.


Czekając na pojawienie się pierwszych polipów i licząc, że nie zabił ich szok termiczny w czasie transportu albo wstrząs osmotyczny w momencie włożenia do akwarium, przyglądałem się koralowi przez szkło powiększające. Nagle poczułem na sobie nienawistny wzrok i ujrzałem w jednej ze szpar ślepia . Kolejny krab! Ale nieśmiały. Tak czy owak emocjonalna sytuacja w akwarium ulegnie komplikacji, bo w trójkącie to jednak zawsze trudniej. Po dwóch godzinach, kiedy już się ściemniło, a żaden polip nawet nie kaszlnął,  nie mówiąc już o pojawieniu się na zewnątrz postanowiłem iść spać. Ale już po umyciu zębów wróciłem na chwilę do pokoju i wtedy zobaczyłem pełznący po szybie ciemny kształt. Nie zastanawiając się wiele strzeliłem dwa zdjęcia. Kiedy zerknąłem na ekran aparatu zdębiałem. Spodziewałem się wszystkiego: krewetki - pasażerki na gapę, wędrującego ukwiału, sznurówki Krzysztofa Krawczyka, ale nie okrętu Santa Maria płynącego ku brzegom Ameryki!


Tak, to ślimak. Wujek Google podpowiedział, że nagoskrzelny (cokolwiek miałoby to znaczyć).  Sądząc po dredach - rozrywkowy koleś, który natychmiast otrzymał imię Bob (od Marleya). Chociaż, skojarzenia mogą być i inne - bezludna wyspa, korona, albo kapelusz kpt. Jacka Sparrowa. Na drugim zdjęciu Bob przypomina latającego chińskiego smoka.

Ten widok uświadomił mi, że w sumie ślimaki to wspaniałe istoty, tyle, że mające we współczesnym świecie paskudny PR. Powolne, łajzowate, bez charyzmy, targające na plecach ten cholerny pozwijany jak kupa domek i wyciągające rogi po jakiś kretyński ser na pierogi. Ślimacze rogi mają oczywiście tyle wspólnego z prawdziwymi rogami, co świnka morska ze świnią i z morzem, a o co chodzi, z tym serem nie wiem do dziś. Ale nigdy nie byłem specjalnie bystrym dzieckiem. Długo sądziłem, że rolnik, który szuka kolejnych towarzyszy życia w pacholęcej zabawie mieszka w miejscowości Sandolin. Wróćmy jednak do ślimaków. Wszyscy się z nich śmieją:
"Ślimok" po śląsku to ktoś niespecjalnie rozgarnięty, mało bystry i zupełnie nieprzebojowy. Taaak? W akwarium morskim okazuje się, że to bzdura. Ostatnio pisałem o romantyku wychodzącym co wieczór na szczyt rafy i... nieważne. Pięć innych ślimaków zwanych przeze mnie zbiorczo Mustangami kilka razy dziennie przeczesuje piasek akwarium w poszukiwaniu żarcia. I nie, nie są powolne:

Nie wiem dlaczego Nassariusy zamiast kojarzyć mi się ze słoniami (a powinny z racji trąby) bardziej pasują mi do mustangów gnających przez step. I trudno je nazwać niezaradnymi. Na ogonkach mają niewielkie dekielki, którymi w momencie zagrożenia i schowania się do skorupy mogą zaryglować drzwi. Wtedy nawet Bercik nic nie poradzi. Bob skorupy co prawda nie posiada, ale już od pierwszej chwili jego kolorowość wydała mi się nieco podejrzana. Jakoś nie ufałem draniowi i go nie głaskałem (co czasem czynię to trąbami mustangów - lubią to). Dobrze zrobiłem. Po dotknięciu tego gatunku podobno trzeba na nowo zdefiniować znaczenie słowa "parzydełka". 

Bob szalał po rafie do późna. A nad ranem...


... nad ranem kurza łapka zaczęła nareszcie zamieniać się w łąkę. I do tego świecącą jak na Pandorze. 

Jaki morał?

Właściwie dwa: Po pierwsze pozory mylą. A na rafie koralowej szególnie, co wyraźnie widać w słynnym rysunku Andrzeja Mleczki:
Po drugie odkryłem, że słowo "ślimok" ma jeszcze jedno znaczenie. Wg słownika slangu i mowy potocznej to długi pocałunek "z języczkiem". 

Mam nadzieję, że bez parzydełek.

środa, 23 stycznia 2013

Rafowe polucje

Nadal nie mam pojęcia jaki rodzaj relacji łączy moje dwa kraby. Jedno jest pewne - to coś czego nie rozumiem. I nic dziwnego - jak już wspomniałem rafa jest niczym obca planeta rządząca się swoimi prawami, różnymi od naszych, ssaczych. Odwróćmy sytuację i wyobraźmy sobie, że na Ziemi ląduje wyprawa badawcza z innego układu gwiezdnego. Zwiadowcy wyglądają zupełnie jak kraby - pustelniki i siedzą sobie na kamieniu w parku obserwując ludzi. Co by pomyśleli, widząc męża idącego pod rękę z żoną? Pewnie, że to jedna istota z dwiema głowami i czterema nogami. Ale nagle facet puszcza kobietę i drapie się po tyłku. "Acha! - Myślą kraby "To jednak dwie różne istoty, ale ta z mniejsza z długimi blond włosami to pewnie rodzaj pasożyta, który się przyczepił do nosiciela i korzysta z pożywienia jakie mu zapewnia...No właściwie...


Dlatego nie wiem, czy Bercik (zwany Zbójem) i Reksio to dwa samce walczące o terytorium i panowanie w 55 litrach? Ale może Reksio to samiczka, którą Bercik usiłuje poderwać na tzw "huki"? A jeśli jest odwrotnie i Bercik to samiczka, tyle, że bardzo zaborcza i wywracając Reksia na plecy co pięć minut nie chce go wyżreć z muszli, a jedynie natrętnie wskazuje mu swój punkt G? Może być i tak, że moje kraby to geje i nigdy się nie dogadają. Dobra. Spróbujmy zastosować Brzytwę Ockama: no oczywiście! Płeć jest nieważna. One się po prostu k..... nie lubią! I tu natura genialnie rozwiązała problem koegzystencji. Skoro trzy wymiary zbiornika (45, 40, 50 cm) nie wystarczyły, należało wykorzystać czwarty: i tak Bercik łazi po rafie w dzień, a Reksio w nocy. A co się dzieje o zmierzchu? Otóż, każdego wieczora, około 21 dzieje się coś tajemniczego...


Po raz pierwszy zobaczyłem Stomatellę w czasie pamiętnej świątecznej sesji zdjęciowej. Wlazła mi w kadr podczas fotografowania korali. Dość szybko ją zidentyfikowałem, co nie znaczy, że szybko zapamiętałem nazwę kojarzącą się z jakiś ludowym tańcem włoskich dentystów.


Podobno to pożyteczny ślimak. Niemniej pewien  jego nawyk powoduje, że obserwując go zza szyby czuję się nieco zażenowany.. Otóż moja Stomatella regularnie co wieczór wdrapuje się na najwyższy punkt rafy, wyciąga głowę w stronę sztucznego, aktynicznego Księżyca i... Nie, nie wyje, lecz wypuszcza do wody nitkowate strumienie białego płynu spazmatycznie się przy tym kurcząc, choć specjalnego cierpienia w tych kurczach nie dostrzegam. W takim razie logicznie rzecz biorąc organ, który Stomatella kieruje w niebo nie może być głową. I znowu - nie sposób mierzyć obcych form życia ludzką  miarą, bo to by oznaczało, że moją wymyślną rafę zamieszkuje para skłóconych gejów i ślimak - romantyczny onanista. Aż boję się kupować nowe życie do akwarium...Na razie przykleję do szyby kartkę i pokażę Stomatelli do czego może prowadzić ten haniebny nałóg. Posłużę się ryciną z dziewiętnastowiecznej broszury pokazującej co z porządnego młodzieńca może zrobić regularne bawienie się jednym z organów...



piątek, 18 stycznia 2013

Zabójca przychodzi nocą...

To było niemal jak kryminał. Amerykański, bo z happy endem. Francuskie jak wiadomo kończą się zawsze śmiercią głównego bohatera, do którego zdążyliśmy się przez dwie godziny już przyzwyczaić i go polubić.  Pod koniec dzisiejszego wpisu przedstawię najbardziej jaskrawy przykład tego trendu. Ale zajrzyjmy do akwarium...


Wczorajszy wieczór zapowiadał się romantycznie, wręcz ckliwie. W świetle aktynicznych promieni lampy po szybie leniwie sunęła rozgwiazda wielkości paznokcia, z krzywą łapą (cholera, może to nie łapa) niemal przyjaźnie do mnie machając. Tymczasem kilka godzin później i kilkanaście centymetrów dalej doszło do czegoś dziwnego i gwałtownego. Nie byłem świadkiem zdarzenia, oglądałem jednie jego efekty, co jest jeszcze gorsze niż patrzenie na zło. Wie to każdy, kto obejrzał film "Siedem" (Gdyby ktoś nie widział, to będę świnią i napiszę, że tak, w pudełku jest głowa jego żony). Jak wiadomo kraby: Reksio (dość romantyczno - eteryczny charakter) i Bercik (zbój) nie przepadają za sobą zbytnio. Przez większość dnia Reksio uciekał, a Bercik go nieśpiesznie, ale nieubłaganie ścigał. To nie mogło się dobrze skończyć. Kiedy wstałem w nocy (starsi panowie po 40-tce czasem tak robią) usłyszałem dziwne dźwięki uderzania muszlą (nie klozetową) o szybę. Zerknąłem co się dzieje, ale wiele nie zobaczyłem. O szóstej rano ujrzałem ... pustą muszlę Reksia i odbiegającego (dosłownie) na mój widok Bercika. Westchnąłem i wróciłem do łóżka, a pod zamkniętymi powiekami przewinęły mi się najbardziej adekwatne do moich myśli piktogramy z kultowej gry Fallout...


"No nic, rafa to brutalne miejsce, już drugi krab zaginął" - pomyślałem ... no dobra, nie będę ściemniał. Tak naprawdę, to wypowiedziałem głośno dwa słowa, których akwaryści często używają rankiem w okresie dojrzewania zbiornika. Brałem pod uwagę następujące możliwości:

- Hipoteza pierwsza - optymistyczna. Reksio przechodzi wylinkę, wyprowadził się chwilowo z muszli, a teraz siedzi gdzieś pod skałą i linieje. Bercik przebiegał w pobliżu pogwizdując melodię z "Wielkiej ucieczki" zupełnie przypadkowo. 

- Hipoteza druga - realistyczna. W nocy doszło do spotkania na szczycie. Bercikowi spodobał się dom Reksia i złożył słabszemu niebieskiemu koledze propozycję nie do odrzucenia, którą nierozsądny Reksio odrzucił. Bercik wziął sobie domek i przy okazji zeżarł Reksia.

- Hipoteza trzecia - smutna - Reksio zmarł z przyczyn naturalnych, a Bercik nie chciał zmarnować kilku gramów pysznego frutti di mare. 

- Hipoteza czwarta - fantastyczna - Reksio to K-Pax działający w przebraniu kraba. Bada naszą planetę oglądając ją zza szyb akwarium. Jednak z powodu wielkiej asteroidy zbliżającej się do rodzinnej planety kosmita musiał odrzucić muszlę, włączyć silniki na antymaterię i odlecieć, by ratować swój świat. 

Szczerze mówiąc najbardziej spodobała mi się ostatnia hipoteza, więc gdy ranne zorze oświetliły zbiornik udałem się na oględziny muszli, by szukać śladów działania antyprotonów. Tej jednak nie znalazłem. Reksio zniknął. Muszla zniknęła. Jak u Agaty Christie. Morderca siedział pod skałą. Poznałem go po czerwonym pierdolniku na muszli. Nagle coś mignęło. Muszla Reksia! A jednak. Zbrodzień przeprowadza się do nowo zagrabionego domku. Krzycząc "Nieee!!!!" niczym Bogusław Linda w mojej ulubionej prawie finałowej scenie "Psów II" podniosłem skałkę. Hm.

Reksio był cały i zdrowy. A Bercik ... się do niego po prostu przytulał. Ale dlaczego Raksio zrzucił wcześniej skorupę?  Czy mam w zbiorniku parę krabów gejów? A może jeden to samica? Jeśli tak, to wiem chyba kto nią jest...

Na koniec typowa scena finałowa z francuskiego kryminału. 

Bonne nuit

Kliknij niżej
                                                 "Zawodowiec" - reż. Georges Lautner





środa, 16 stycznia 2013

Allo Bercik!

Pucek zniknął na dobre. Dwa dni temu znalazłem białe szczypce i kawałek pancerza. Usiłuję sobie wmówić, że to tylko wylinka, a Pucek siedzi gdzieś w szczelinie rafy. Przez chwilę wyobraziłem sobie jak może wyglądać taki przytulny krabowy zakamarek, do którego mój wzrok nie jest w stanie sięgnąć (a jest ich wiele). Na przykład malutki pokoik ze stoliczkiem i telewizorkiem, na ekranie którego występują nagoskrzelne ślimaki... dość. Muszę już chyba pogodzić się z faktem, że szybko Pucusia nie zobaczę. Zresztą chrzanić Pucusia. Pognałem do sklepu po zastępstwo i pomyślałem sobie, że Reksio na pewno ucieszy się z podobnego do siebie kolegi...


Nowy krab ma na imię Albercik. Czyli Bercik. Skojarzenie ze "Świętą Wojną" jest błędne, bo inspiracją jest inny serial, nie tworzony bynajmniej przez TV Katowice, ale wielką medialną korporację BBC. Oczywiście tak samo głupi i uzależniający. Chodzi oczywiście o "Allo, allo". Czy ktoś pamięta jeszcze postać kapitana Alberto Bertorelliego? Uważam, że podobieństwo jest uderzające:

Pióropusz - niemal identyczny. To tak naprawdę polip żyjący sobie spokojnie na muszli kraba i wyżerający to czego nie doje gospodarz. Zauważyłem też, że czerwony polip (bez imienia) działa w charakterze systemu wczesnego ostrzegania. Kiedy pojawia się jakieś zagrożenie do norki chowa się najpierw polip, a dopiero potem Bercik. Nie robi jednak tego zbyt często, bo jak zauważyłem, nie jest z tych bojaźliwych. Po wrzuceniu do wody natychmiast pognał na rafę wtryniać glony.

Wkrótce doszło do spotkania na szczycie....rafy z Reksiem. Przypomnę, że Reksio to inny krab pustelnik mniejszy i bardziej dupowaty niż Bercik. Kraby zbliżyły się do siebie, obwąchały, po czym w świetle jarzeniowych i aktynicznych lamp błysnęły szczypce Alberta. W ułamku sekundy połowa wąsa Reksia smutno odpłynęła w czeluście rafy. Od tego momentu panowie się unikają. Poprawka - Reksio spierdziela przez Albertem, który stał się nowym władcą rafy.

Lecz tak naprawdę nadal rządzą nią glony z gatunku Dino, które porastają całą górną skałkę. Nie jestem w stanie nad tym zapanować, a niemal codzienne odsysanie wypełnionych pęcherzykami powietrza glutów kosztuje mnie masę czasu i ukruszoną jedynkę, którą sobie uszkodziłem trzymając w buzi wielką strzykawkę do odsysania tego świństwa. Mam nadzieję, że kraby mi trochę pomogą. Zresztą nie mają wyjścia - inaczej zdechną z głodu.


piątek, 11 stycznia 2013

Kraby, ślimaki i seks

Stwierdzenie"I've got crabs" po angielsku nie oznacza tego samego co po polsku i nie jest bynajmniej powodem do dumy. Ale ja mogę zakrzyknąć bez obciachu: mam kraby! Początkowo celowałem w dwa pustelniki, ale szybko doszedłem do wniosku, że mógłbym mieć problem z rozróżnieniem drani. W związku z tym, kiedy Reksio (Pustelnik) został w sklepie oddzielony od identycznie wyglądających kumpli ze stada i wpakowany do foliowej torebki ja rzutem na taśmę podjąłem decyzję o kupnie kraba porcelanowego. Małżonka ochrzciła go imieniem Pucuś. Niech będzie, chociaż jestem przerażony do wymyśli dla pary planowanych błazenków. Romeo i Julia? Bonnie i Clyde? A może Starsky i Hutch? Kraby dowiozłem zdrowo i cało wykorzystując do zawieszenia plastikowej reklamówki wieszak w Seicento, który zapewne w umysłach włoskich inżynierów miał służyć do umieszczenia na nim marynarki. Co dziwi mnie o tyle, że całe Seicento jest mniej więcej rozmiaru tejże. Kraby się zmieściły:

 Strasznie mnie kusiło, by posłuchać rady kolegi akwarysty (nie morskiego), by odpuścić sobie aklimatyzację. Słyszałem jednak już historie o krewetkach, które wrzucone po chamsku do zbiornika były martwe jeszcze zanim dotknęły dna. Włożyłem więc woreczki z Reksiem i Puckiem do akwarium i najpierw poczekałem na wyrównanie temperatury, a potem małymi porcjami mieszałem wodę w woreczkach z wodą akwayjną. Przy okazji mogłem sobie popatrzeć na Pucka. Reksio dalej bojaźliwie chował się w podpieprzonej jakiemuś indonezyjskiemu ślimakowi muszli.




Po godzinie wrzuciłem kraby do zbiornika. Lądowanie na piasku Reksia trudno nazwać Wejściem Smoka. Identycznie opada na dno pusta muszla bez kraba za trzy i pół dychy. Czekałem cierpliwie. Reksio jednak był wyjątkowo płochliwy. Kiedy tylko celowałem w niego aparatem cofał się do muszli. Potem słusznie uznał, że ma nade mną przewagę fizjologiczną - może tkwić bezpiecznie schowany i jedynie wysuwać na zewnątrz oczy na szypułkach. Ja z braku szypułek musiałem posłużyć się technologią. Ustawiłem aparat na robienie zdjęć co piętnaście sekund i poszedłem odebrać Alę ze szkoły. Po 50 minutach mogłem zobaczyć co w tym czasie robił Reksio.Nie napracował się specjalnie. Ale w sumie, ja mając domek jednorodzinny na plecach, a nawet tylko małego Toi Toya poruszałbym się w podobny sposób.



Pucek w odróżnieniu od Reksia jest wyjątkowym luzakiem. Pokonał czterdzieści centymetrów od lustra wody do piasku rozczapierzony niczym Spider - Man i natychmiast zaczął żreć glony. Zrobiłem mu jedno zdjęcie. Reksiowi zresztą też, chociaż nadal zachowywał się bojaźliwie. 



Dobrze, że się pośpieszyłem, bo wkrótce Pucuś zniknął z pola widzenia. Mam nadzieję, że jeszcze go kiedyś ujrzę, chociaż biorąc pod uwagę ilość zakamarków w mojej rafie i fakt, że krewetki widziałem ostatni raz trzy dni temu prognozy nie są optymistyczne. A Reksio nadal leży jak ostatnia fujara w centrum akwarium i tyle. Mam nadzieję, że żyje. 

Co ciekawe wprowadzenie się krabów do akwarium niezwykle pobudziło ślimaki typu Nassarius. Cała piątka wylazła z piasku i .... zaczęła bezczelnie kopulować. Tak to przynajmniej wyglądało. Splatały się trąbami i nogami. To chyba ślimaczy seks? No, w sumie nie od dzisiaj wiadomo, że skorupiaki to doskonałe afrodyzjaki. Ale żeby aż tak?





środa, 9 stycznia 2013

Żółta buła

Włochata żółta kulka z małym pyszczkiem intrygowała mnie od dawna. Postronni obserwatorzy mojej rafy zawsze pytali co to za stwór. A ja zawsze uśmiechając się z wyższością odpowiadałem "gąbka".  Jak się okazuje gówno prawda. Szymon, który jest dla mnie wyrocznią w sprawach słonowodnych stwierdził, że to osłonica. Przypomnę, że żółta buła wygląda tak:


- Acha... - odpowiedziałem Szymonowi robiąc mądrą minę, tak jakbym przez całe życie otaczał się osłonicami, chodził z nimi do szkoły i na randki. A potem czym prędzej sprawdziłem w wiki czym to stworzenie jest. 

"Osłonice (Tunicata), strunoogonowe (Urochordata, Urocorda) – grupa zwierząt dwubocznie symetrycznych o bardzo uproszczonej budowie, zaliczana do strunowców. Osłonice to zwierzęta wyłącznie morskie, charakteryzujące się obecnością zewnętrznej, organicznej osłonki, tzw. tuniki, o rozmaitej grubości i konsystencji."

Nie powiem, żeby mi to cokolwiek rozjaśniło. Generalnie definicja potwierdza, że mam w domu akwarium ze słoną wodą, ale to mogę sprawdzić maczając w niej palec. No i chyba - ale biorę to na dedukcję - moja osłonica ma żółtą tunikę. Co więcej - jestem niemal pewien, że zwierzę to nie należy do najszybciej przemieszczających się stworzeń morskich. A wiem to stąd, że odkąd mam akwarium osłonica tkwi przyklejona w jednym miejscu. Kiedyś zastanawiałem się czy to po prostu nie kłaczek pleśni. Ale to by było dla osłonicy obraźliwe. A może nie? Może pleśń jest bardziej skomplikowanym organizmem?

Krewetek nie widać. Niestety efektów ich pobytu w zbiorniku również. Aiptasie rosną w najlepsze. Są większe i każdego dnia spoglądają na mnie bardziej nienawistnym okiem. Ale może przesadzam. Ciekawe co w takim razie żrą te krewetki? Żarcia im nie sypię, a glonami podobno się nie żywią. 

No właśnie...glony. Codziennie kosztują mnie pół godziny pracy i mozolnego odsysania wężykiem każdego gluta. Do tego śmierdzą. Choć muszę przyznać, że jest to zapach bardzo, ale to bardzo morski. 

Jutro do "Akwa Świata" przychodzi nowa dostawa. Zamówiłem kraba pustelnika. Ala (córa ma) wymyśliła dla niego idealne imię - Reksio.  


sobota, 5 stycznia 2013

Diuna

Każdy dzień przynosi coś nowego. Dziś zielonych glutów było jakby trochę więcej, ale dzielnie odsysałem je rurką i strzykawką. W tak zwanym międzyczasie odpytywałem córkę z tabliczki mnożenia. Sponsorem dzisiejszego koszmarku była cyferka 3. Czyli 3 razy 1, 3 razy 2, 3 razy 3... i tak dalej. Podczas gdy na kanapie moje dziecko wkuwało w mózg  zardzewiałe matematyczne gwoździe pytając po co to wszystko, ja kątem oka zauważyłem w akwarium inny niż do tej pory ruch. Nie mackowaty ani smarkowaty, lecz...wężowo-owadzi. I nagle, kilka centymetrów od swojego nosa zobaczyłem pomarańczowe coś wyposażone w czułki i żwaczki wpieprzające glony w pobliżu jednej ze szczelin. Ruszyłem gwałtowniej głową i gąsienica w wersji morskiej w ułamku sekundy zniknęła w skale. Niemniej wciąż widziałem czułki. Chwyciłem za iPhone'a i zaczaiłem się na cholerę. Po kilku minutach moja cierpliwość została nagrodzona...


Za diabła nie wiem co to jest, ale i specjalnie nie szukam informacji. Dopóki to coś zjada glony jest moim przyjacielem. Chociaż z drugiej strony kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tego robala od razu skojarzyłem go z pewnym filmowym dziełem. I tak sobie teraz myślę, że jeśli akwarium nadal będzie dojrzewało produkując takie ilości glonów, to już za kilka miesięcy będę mógł sobie na nim urządzić przejażdżkę niczym Książę Paul Atryda w filmie "Diuna".



piątek, 4 stycznia 2013

Inwazja

Mój mały kawałek obcego świata przeżywa inwazję. Pierwszym najeźdźcą są glony, co jest podobno zupełnie normalne (a nawet pożądane) w dojrzewającym, świeżym zbiorniku. Zielone gluty krzyżują się często z prawdziwymi mackami wyzierającymi tam i ówdzie ze skalnych porów, co dodaje całości jeszcze bardziej niesamowitego wyglądu. Glonowe nitki wyłapują pęcherzyki powietrza z wody i potem sterczą jak gilowaty las. Las który mnie szczerze mówiąc denerwuje. Pierwsza operacja usunięcia zielonych glonów odbyła się wczoraj. Wcześniej musiałem jednak nabyć odpowiedni sprzęt. I przy okazji po raz pierwszy zobaczyłem zdziwienie na twarzy aptekarza z pobliskiej apteki. A przecież dość trudno zaskoczyć kogoś, kto codziennie sprzedaje maści na żylaki odbytu, prezerwatywy o smaku bananowym i inne specyfiki mające czynić życie bardziej komfortowym.

- Poproszę strzykawkę.

Badawcze spojrzenie. Pewnie pomyślał "narkoman"

- Ale żeby była jak największa.

Spojrzenie przenikliwsze. Narkoman w ostatnim stadium na głodzie, chce sobie zafundować Złoty Strzał.

- Ale żeby się ją dało podłączyć do kroplówki.

Za grubymi szkłami widzę zrozumienie. Narkoman, który chce się podłączyć na stałe do kroplówki z heroiną.

A tak naprawdę chciałem tylko przy pomocy silikonowego wężyka (połączonego z rzeczoną strzykawką) odessać zielone gluty. Poradziłem sobie z co większymi sztukami, ale i tak trochę zielonawego dywanu pozostało, więc zatelefonowałem do żony.

- Jak będziesz w drogerii...

- Właśnie jestem.

- Kup mi proszę szczoteczkę do zębów i pastę wybielającą.

- Dobra. A jaka ma być ta szczoteczka?

- Najtańsza. To do czyszczenia rafy.

- Rozumiem. A pasta? Też najtańsza?

- Nie. Pasta jest dla mnie.

Nie była zaskoczona.

Czyszczenie szczoteczką spowodowało zmętnienie wody, ale na szczęście krótkotrwałe. Rafa wygląda lepiej. Nie sfotografowałem. Intuicja podpowiada mi, że jeszcze nie raz spotkam się z gloniastym najeźdźcą.

Druga inwazja jest subtelniejsza. Kryje się bowiem pod płaszczykiem okrutnego piękna. Ma na imię Aiptasia. Wyłoniła się ze skały w kilku miejscach. Największy z egzemplarzy wygląda następująco:

Każda z macek może się poruszać niezależnie od reszty i wkładać do gęby różne rzeczy znalezione w wodzie. Słyszałem, że większe osobniki tego jamochłona potrafią zżerać nawet ryby i krewetki. Gdyby Aiptasia, zwana także Szklaną Różą, była rośliną, a nie zwierzęciem można by było nazwać ją chwastem. A tak jest szkodnikiem, który w skrajnych wypadkach może mnożyć się w nieskończoność i wreszcie opanować całą rafę:


Jak się okazuje problem można rozwiązać na kilka różnych sposobów. Użycie brutalnej siły (co bardzo by mi odpowiadało) niestety odpada, bo kawałki wyrwanej/poszatkowanej/ukręconej Aiptasii stają się zalążkami nowych osobników i mordując w tradycyjny sposób szkodnika pomagamy mu się tylko tylko rozmnożyć. Druga metoda, bardziej subtelna, nawiązująca do tradycji rzymskich cesarzy i Borgiów polega na otruciu. Stosowane są przeróżne środki chemiczne (nie obojętne dla innych istot żyjących na rafie), a także wrzątek z kwaskiem cytrynowym dozowany wprost w rozwartą paszczę Szklanej Róży. Oglądając zapis filmowy takiego zabiegu zaczynamy rozumieć, że Aiptasia naprawdę nie jest krzakiem, lecz czującą istotą...

 Jednak podobno nawet kwasek i wrzątek nie pomaga. Wiele mojej sympatii wywołuje sposób na zlikwidowanie Aiptasii przy pomocy technologii wykorzystywanej w programie "Gwiezdnych Wojen", a mianowicie lasera...



Krótko, szybko i bez postronnych ofiar. Piękne... Jednak w końcu zdecydowałem się na rozwiązanie najbardziej ekologiczne z możliwych, a mianowicie zakup dwóch krewetek z gatunku Lysmata-kuekenthali. To znani zżeracze Szklanych Róż.


Dwa osobniki wpuszczone do akwarium (po wcześniejszej aklimatyzacji) natychmiast schowały się w rafie i tyle je widziałem. Podobno obżerają się Aiptasiami w nocy. To dobrze. Niech jedzą. Nie zamierzam im sypać żadnego żarcia. Albo wykonana misja, albo śmierć. Jak w wojsku. (W którym nigdy nie byłem).