środa, 27 lutego 2013

Parasolki z Wormburga

Ostatnio zauważyłem, że lubię wszystko co jest rurowe. Przepadam za rurkami z kremem. "Dzwony rurowe" Oldfielda to jedna z moich ukochanych płyt. Odę Kamila Durczoka do niejakiego Rurka oglądałem wielokrotnie i za każdym razem mnie bawiła. W okresie pacholęcym uwielbiałem to co Mickey Rourke robił w filmie "9 i 1/2 Tygodnia"z pępkiem Kim Basinger. A teraz jestem zafascynowany rurówkami w moim akwarium. Wyglądają jak kwiaty...
...tymczasem są zwyczajnymi robalami. Język polski jest dla tych stworzeń wyjątkowo łaskawy i maskuje ich robaczywość. Anglosasi są bardziej dosłowni. Rurówka to po angielsku "tube worm", czyli rurorobak. Robal właściwy mieści się wewnątrz łodygi, która tak naprawdę jest rodzajem pancerzyka zbudowanym z niezwykle apetycznej mieszaniny piasku i robaczej śliny. Tak naprawdę rurówka jest bardzo niedalekim kuzynem tego przystojniaka:


Przypominająca delikatne łodyżki korona rurówki zapewnia jej pożywienie. Drobniutkie włoski wyłapują z wody wszystko co da się zjeść i pozwalają przeżyć robalowi. Moje rurówki są dość płochliwe na skutek ciężkiej nerwicy, w które wpędza je wygłodniała Brunhilda. Jednaki są szybsze niż krewecie szczypce i potrafią schować swoje parasolki w ułamku sekundy. Co ciekawe, reagują też tak na światło mojej lampy błyskowej, więc pewnie posiadają coś w rodzaju prymitywnych oczu.
Rurówki są na swój sposób piękne i spełniają w akwarium morskim jeszcze jedną pożyteczną rolę: obserwacja nawet niewielkiej kolonii może nam wiele powiedzieć o jakości wody w akwarium bez konieczności przeprowadzania skomplikowanych testów. Przekonałem się o tym na własnej skórze. W okresie poprzedzającym atak glonów i w czasie niego rurówki były mało rozwinięte i płochliwe. Kilka z nich straciło nawet parasolki. A teraz?



Niech 27 lutego będzie zatem Międzynarodowym Dniem Rurówki!


niedziela, 24 lutego 2013

Lizanko przez szybkę

Akwarium powoli dochodzi do siebie. Nadal leję codziennie do środka wódkę i być może dlatego żywa obsada sprawia wrażenie bardzo zadowolonej. Samorodki korali wyrastają ze skały jak gupie, ślimaki cwałują po piasku jak mustangi, którym ktoś przy pomocy chirurgicznego zabiegu zablokował na stałe mózgowy ośrodek przyjemności w pozycji "ON", a Czesław Krewetka ślini się, kiedy widzi, gdy zbliżam się do akwarum z flaszką w dłoni. No i jest jeszcze druga kreweta zwana przeze mnie Brunchildą. Wielka, paskudna i niesubtelna zgodnie z opisem powinna prowadzić nocny tryb życia. Cóż z tego, skoro widzę ją ciągle podrygującą na piasku w dzień. Pewnie nabrała śmiałości po wódce...

W sobotę zostawiłem swoją wesołą gromadkę samą sobie i wyruszyłem do znajomego sklepu na polowanie. A że na powrót moich koralowców do zbiornika jest zdecydowanie za wcześnie, postanowiłem popodziwiać sklepowe okazy i przy okazji podszlifować swoje umiejętności w fotografowaniu akwariów. Szybko okazało się, że nie mam czego szlifować. Z ponad stu dwudziestu klatek mogę bez wstydu opublikować tylko kilka. Chyba łatwiej byłoby robić zdjęcia gołym babom niż krabom. Przynajmniej nie uciekałyby tak chyżo z kadru.

Poniżej efekt mojego polowania.

















wtorek, 19 lutego 2013

Wódko pozwól żyć

Kiedy czytałem na forach, że ludzie leją wódkę do akwarium nie sądziłem, że to na poważnie. A tymczasem gorzała okazała się chyba panaceum na wszystkie moje problemy (przynajmniej jeśli chodzi o akwarium). Ale po kolei. Po dziesięciu dniach zaciemnienia akwarium zdjąłem z szyby czarny karton, a z wierzchu blachę do pieczenia. Gdy ją odsuwałem w szczelinie światła pojawił się Czesław, który spojrzał na mnie dokładnie tak jak Steve McQueen w filmie "Pappilon"


Wraz ze ściąganiem kolejnych płatów tektury moja szczęka opadała coraz niżej i wreszcie z cichym stukotem dotknęła blatu biurka. Glony zniknęły! Brak światła zabił je równie skutecznie co miotacze płomieni nazistów z bunkra na Omaha Beach w "Szeregowcu Ryanie", albo moja wychowawczyni z podstawówki kreatywność i samodzielne myślenie u większości swoich uczniów. Woda nie jest nareszcie zielona, tylko - o dziwo - nie ma koloru. 



Mimo wszystko widmo powrotu glonowej inwazji ciągle mnie męczy, więc podjąłem decyzję o stopniowym wydłużaniu czasu świecenia i ... laniu wódki. No właśnie - mechanizm działania tej metody nie jest do końca znany. To znaczy być może biochemicy są w stanie na ten temat wygłosić dwugodzinny wykład, ale obawiam się, że mógłby być równie pasjonujący jak oglądanie "Angielskiego pacjenta" na pierwszej randce. Najważniejsza informacja jest taka, że codzienna dawka 0,3 ml. czterdziestoprocentowego alkoholu skutecznie zapobiega zaglonieniu, obniża poziom azotanów i ... zwiększa klarowność wody. Nie zwiększa niestety klarowności umysłu stosującego. Wypiwszy z moim kochanym Bratem Piotrem pierwsze 0,75 l. zorientowaliśmy się, że zamiast lać wódę do akwarium laliśmy ją w siebie. Udaliśmy się więc po kolejną butelkę. I tu ujawniła się kolejna zaleta gorzały. Gdybym stosował specjalistyczny preparat przeznaczony do akwarystyki morskiej musiałbym czekać na otwarcie sklepu. A tak poszliśmy po prostu na stację "Shell". Wracając z kolejną porcją preparatu w garści wyśpiewywaliśmy głośno (była 1 w nocy) pochwalne psalmy na cześć Czesława i Bercika. Oczywiście zatrzymał nas patrol policji. Bardzo walczyłem, żeby na pytanie zadane przez wąsatego sierżanta "Dokąd panowie się udają" nie odpowiedzieć "idziemy nalać wódki do akwarium". Zagwarantowałbym nam przyjemny nocleg na pokrytych ceratą łóżeczkach z pasami. Po okazaniu niezbędnych dokumentów i porzuceniu w pobliskich krzakach godności dotarliśmy do domu i zaczęliśmy się zastanawiać po co właściwie wychodziliśmy na stację. 

Rano przypomniałem sobie, że preparat miał służyć uzdrawianiu akwarium, a nie destrukcji naszych wątrób. Walcząc z potwornym bólem głowy wykorzystałem klarowność wody i zrobiłem kilka zdjęć. W oczach moich morskich zwierząt dostrzegłem autentyczne współczucie. 








niedziela, 10 lutego 2013

Czesław na Księżycu

Ostatnie dwa tygodnie były dramatyczne. Irenka przeniosła się Rafę Wiecznej Szczęśliwości. Kiedy zobaczyłem szczątki unoszone przez prąd pomyślałem, że to wylinka, ale Bercik podejrzanie ochoczo ją wtryniał. Poza tym stan osobowy się zgadza. Jest tylko jedno "ale". Gdyby zebrać wszystkie komórki jednokomórkowego glonu, który rozplenił się w moim akwarium można by z powodzeniem ulepić mózg Einsteina. Lanie specyfiku, który miał natychmiastowo obniżyć poziom azotanów nic nie dało. Doszedłem już do takiego momentu, że przez pół godziny czyściłem z tego gówna piasek, wychodziłem na minutę, żeby wylać syf do muszli klozetowej, a gdy wracałem moim zdębiałym oczom ukazywał się...piach pokryty świeżą warstwą glonów. Nie poddaję się jednak. Trudne sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań.


Niestety. To nie moje akwarium, tylko Szymka, który zgodził się dać mi trochę swojej przechodzonej wody. Postanowiłem zrobić częściową podmianę, a wcześniej wyczyścić tyle ile się da. Po powrocie do domu i wtachaniu na ósme piętro czterech baniaków z wodą rozpocząłem radykalne kroki. Jak widać na zdjęciach czas był najwyższy:





Co ciekawe, zamiana mętnego akwarium w Zielone Bajoro przypadła do gustu Czesławowi, Bobowi, Bercikowi i stadu mustangów, które natychmiast z głośnym ciamkaniem wlazły na rafę. Po odessaniu glonów, sprawdzeniu pompy i wlaniu czystej wody do zbiornika rozpocząłem drugą część operacji pod kryptonimem Dark Side of The Moon. Na dwa tygodnie zakrywam szyby akwarium odcinając rafę od światła. Spróbuję przeciąć Mieczem Ciemności cykl życiowy glonów. Jak się nie uda - zmieniam skałę i zaczynam od początku. Do zaciemnienia kupiłem zeszyt z papierem kolorowym, którym pewnie uwielbiają bawić się dzieci w rodzinie Adamsów.




Tak, to czarne u góry to metalowa szuflada z pieca, normalnie służąca do wypieku babeczek. Martwię się trochę o Czesława, ale musi sobie dać radę. Na Księżycu noc też trwa dwa tygodnie...zastanawiam się, czy nie kupić trochę kolorowej kredy i nie namalować na papierze kilku błazenków na tle pięknej rafy koralowej. To by przynajmniej nigdy nie zaszło glonami...

sobota, 2 lutego 2013

Wywalić, a może dupnąć młotkiem w szybkę?

Podobno większość akwarystów morskich sprzedaje swoje akwarium mniej więcej sześć tygodni od założenia. Do wczoraj zastanawiałem się dlaczego. Przecież z góry wiadomo, że to trudne hobby wymagające cierpliwości Obi Wana Kenobiego, delikatności Księżniczki Lei i sprytu Hana Solo. A! W czasie czyszczenia szyb i skały z glonów przydałyby się dodatkowe pary rąk jak u..... nie pamiętam imienia tej postaci ze "Star Wars" - w każdym razie chodzi o gruźliczo kaszlącego pół robota, pół modliszkę. A tak naprawdę chodzi o glony. Atakują wszystko. Jeszcze trzy dni temu moje piękne akwarium było ozdobą. Było trójwymiarowym filmem National Geographic, w który można było wejść (no, przynajmniej włożyć rękę). A dziś wieczorem?



Zielone gluty oblepiają każde wolne miejsce i zatrzymują w sobie bąbelki powietrza. Niektórym ten widok mógłby się kojarzyć z drobnymi perełkami rozsypanymi na rafie, a ja widzę gałki oczne jakiegoś monstrum, które oblepia ten piękny mikroświat. Ciekawe czy autor scenariusza horroru z 1958 roku o wiele mówiącym tytule "Maź"miał kiedyś akwarium zaatakowane przez glony. Patrząc na plakat tego niedocenionego arcydzieła sztuki filmowej myślę, że tak.


Właśnie taki szlam, tyle, że zielony żywcem pożera moją rafę. Przez pierwsze tygodnie, jak pisałem, odsysałem glony i czyściłem rafę szczoteczką do zębów. A jak się okazuje, nie powinno się tego robić, bo w ten sposób jeszcze bardziej ułatwia się im rozmnażanie. Mamy więc błędne koło - obrzydliwa kołderka z glonów dusi mi koralowce, ale próby jej usunięcia powodują, że jest coraz grubsza. Znajomi akwaryści powiedzieli mi wprost, że to etap dojrzewania zbiornika i powinienem "Mieć to w dupie". No nie, muszę jednak być szczery z czytelnikami i zacytuję dokładnie Szymka: "A pierdol to." Śledząc akwarystyczne grupy dyskusyjne (kopalnia tematów na różne wpisy) zauważyłem kilka sposobów walki z tym zielonym gównem:

1. Chemiczne usunięcie glonów przy pomocy specjalnych środków. Skuteczne w 98 procentach. Z tym, że przy okazji środki owe (oparte na związkach miedzi) zabijają wszystkie bezkręgowce i całe życie wewnątrz rafy. To trochę jakby pozbywać się bólu głowy strzałem w skroń. Albo leczyć alkoholika kokainą (zresztą kiedyś tak robiono).

2. Zaciemnienie akwarium. Glony lubią światło. Bez niego zdychają. Ale nie wszystkie i metoda bywa nieskuteczna. A gdy światło powraca powracają w podskokach glony. Nie dziwię się jednak entuzjastom tego rozwiązania. Sam mam ochotę obkleić moje akwarium czarnym papierem żeby nie patrzeć na to co jest teraz w środku. Ale to tak jakby żonie, której wyskoczył na twarzy paskudny pryszcz założyć na głowę papierową torbę. Hm....

3. Pieprznąć w to młotkiem i zakończyć męczarnię. Skuteczne również w stosunku do żon. Ale nie przynoszące wiele satysfakcji.

4. Zagryźć zęby i przeczekać licząc, że kiedyś będzie lepiej. I znowu - skuteczne i tu i tu.

Poczekamy...coś być musi do cholery za zakrętem!