czwartek, 6 marca 2014

Godzilla i śmieciarz

Chociaż język polski jest niezwykle bogaty, to jak uczy nas doświadczenie większość emocji wynikających ze spontanicznego kontaktu z naturą potrafimy opisać przy pomocy jednego, ale jakże pojemnego słowa. Co mówią Polacy patrząc na Wielki Kanion? „O k….wa…” To samo dotyczy plaż  Goa i adriatyckiego wybrzeża Chorwacji.  Wyobraźmy sobie, że pan Marian właśnie zakończył grilowanie i wszedł do morza bez odpowiedniego obuwia („szwagier, ja nie wejdę?”). Już za chwilę słychać znajome słowo. Tyle, że tym razem nie ma w nim bezgranicznego podziwu dla Przyrody i Kręgu Życia. Słychać ból i igły. Koleś wszedł na jeżowca. Ma problem.


Jeżowce zaliczają się do szkarłupni i już tylko ten fakt sprawia, że te stworzenia mają kiepski PR. No bo czy słowo „szkarłupień” kojarzy się z czymś przyjemnym? Choć trzeba przyznać, że niektóre gatunki posiadają milsze nazwy: na przykład Diadema… zostańmy przy niej. Kupiłem ją za 45 złotych w listopadzie. Była malutka. Razem z kolcami liczyła nie więcej niż trzy centymetry średnicy. Uznałem, że moje akwarium po prostu potrzebuje jeżowca. Kilka miesięcy później przekonałem się, że do zbiornika tej wielkości Diadema pasuje równie dobrze jak Godzilla do Tokio. Niby wszystko jest na miejscu i zgodnie z tradycją, ale jednak widać, że ktoś tu troszeczkę przeszkadza. 



Jeżowiec początkowo ginął w szczelinach rafy. I chociaż tego nie widziałem żarł, żarł i żarł. Aż pewnego niedzielnego poranka wreszcie wyszedł. Przyznacie, pięknej buzi nie ma.


Kilka dni później zobaczyłem, że Diadema znosi jajka. Uznałem, że stał się cud i coś mi się nareszcie w akwarium rozmnożyło. Zadzwoniłem z radosną wiadomością do Akwa Świata. Po krótkiej konsultacji okazało się, że to nie jajka, ale … kupy. Wszystkie identycznej wielkości i o bardzo regularnym kształcie.

Z powyższego opisu można by wywnioskować, że jeżowiec tylko je, sra i rośnie. Nie mogę być tak jednostronny w ocenie: przecież on jeszcze żądli! Wróćmy do Chorwacji i pana Mariana, który nastąpił gołą nogą na jeżowca i natychmiast przetrzeźwiał. Jeśli miał pecha i wlazł na Diademę kolce wbiły się w stopę i natychmiast złamały w ranie, bo są niezwykle kruche. I puste w środku. No, może nie do końca. Wypełnia je odrobina trucizny, która powoduje opuchliznę i straszny ból. Pana Mariana czeka interwencja chirurga. Ale to potem. Wcześniej trzeba polać ranę gorącą wodą, żeby zneutralizować toksynę. Woda powinna być BARDZO gorąca.


Nie wlazłem nigdy na jeżowca. W końcu nieczęsto wkładam nogę do swojego akwarium. Ale w miarę gdy Diadema rosła jakiekolwiek prace wewnątrz zbiornika sprawiały coraz większe problemy. I wreszcie pewnego dnia czyszcząc szybę nie zauważyłem drania. Ukłułem się w palec. Natychmiast wykrzyczałem Polskie Słowo Zachwytu. Palec spuchł i bolał przez godzinę. Żona się śmiała. Dzieci też. Obłamałem francy kolce. Następnego dnia śmiali się koledzy z Akwa Świata, bo obłamanie kolców Diademie (dla niej bezbolesne) powoduje, że te które odrastają są jeszcze dłuższe. W pewnym momencie jeżowiec zaczął dominować w akwarium:


Nie chodziło nawet o niebezpieczeństwo użądlenia, ale o to, że Diadema przewracała koralowce, łaziła po nich, drażniła i denerwowała. Wreszcie zdecydowałem się na oddanie jej do sklepu. Wcześniej wystawiłem ją do sprzedaży na forum internetowym - nikt nie chciał wziąć (ciekawe dlaczego)? Dopiero w wiadrze zobaczyłem jej prawdziwe rozmiary. 


W zamian dostałem zupełnie inny gatunek jeżowca (choć to nadal szkarłupień (fuj!)). Śmieciarz nie żądli. Zbiera muszelki, koralowy gruz oraz inne badziewie i nosi na plecach. Dziś podpatrzyłem, że włożył sobie na grzbiet nawet  małą rurówkę, która zresztą wydaje się być dość zadowolona z takiego rozwoju sytuacji. Śmieciarz nie ma temperamentu diademy. Porusza się z oszałamiającą prędkością 5 cm dziennie i systematycznie wyżera glony. Wygląda słodko.



Chociaż...Diadema trzy miesiące temu też wyglądała słodko... Mam nadzieję, że pewnej czerwcowej nocy Śmieciarz nie wylezie z akwarium i nie włoży sobie na grzbiet krzeseł w kuchni, by potem zostawiając mokry ślad na kafelkach w przedpokoju popełznąć do sypialni w poszukiwaniu jedzenia...

Muszę odstawić Kinga. Choć ta scena bardziej pasuje do Koontza.


piątek, 28 lutego 2014

Zwierzę to, czy seks - kanapa?

Myślę, że już w połowie dzisiejszego tekstu przynajmniej kilku moich czytelników uzna, że jestem nienormalny. No ale umówmy się, że Radioaktywna Rafa nie jest też tradycyjnym blogiem poświęconym akwarystyce morskiej.

Kiedy jest pobudzony wygląda dumnie. Wyprężony, pełen energii, nabrzmiały wręcz. Jest lekko różowy i potrafi dość szybko zareagować na dotyk wyprężając się gwałtownie. Lubi być głaskany... Czasem jednak flaczeje i wygląda żałośnie...

Powyższy opis może czytelnikowi skojarzyć się tylko z jednym. Oczywiście z ukwiałem  Entacmaea Quadricolor. To fascynujące zwierzę - drapieżnik, ochroniach i burdel w jednym.


Generalnie akwaryści równie silnie kochają jak i nienawidzą Quadri. To ukwiał niezwykle dekoracyjny, zmieniający non-stop kształt i odcień. Jego macki mogą być długie (co często oznacza komunikat "karm mnie!"), albo bąbelkowate, czemu zresztą zawdzięcza swoją angielską nazwę "Bubble Aenemone". Tak sobie myślę, że gdyby ktoś wszedł do salonu akwarystycznego w Polsce i poprosił o "ukwiał bąbelkowy" sprzedawca spojrzałby na niego dziwnie. Ale z drugiej strony umówmy się, że podobnie jak w sklepach z elementami elektronicznymi pracują tam często ludzie o skrzywieniu lekko autystycznym, którzy patrzą dziwnie na wszystkich klientów i najlepiej dogadują się ze skrzydlicami i ukwiałami właśnie. W każdym razie Quadri doskonale komponuje się w zbiorniku i wspaniale kontrastuje np. z zieloną Euphyllią. Niestety, bywa również upierdliwy.

Entacmaea Quadricolor najwyraźniej posiada zdolności telepatyczne - potrafi odczytywać intencje akwarysty i postępować dokładnie odwrotnie. Przykład: jeśli znajdziemy w zbiorniku miejsce dla naszego Quadri, kupimy go za 280 PLN i umieścimy go na pieczołowicie przygotowanym kawałku skały możemy być na 110 procent pewni, że ukwiał nas oleje, przecwałuje na swojej szerokiej, lepkiej, trującej nodze po innych ukochanych koralowcach i wlezie za najdalszy, najciemniejszy  i najmniej widoczny kawałek skały z tyłu akwarium. Przy czym co jakiś czas będzie wystawiał macki, żeby parzyć co się da. Jeśli przykleimy go do skały "kropelką" odklei się następnego dnia. Jeśli w desperacji przybijemy go igłą strzykawkową do skały- podzieli się na dwa ukwiały, które pójdą w dwie różne strony parząc dwie różne grupy koralowców. Po co więc trzymać to świecące, chodzące gówienko w zbiorniku? Cóż...jeden obraz wart jest tysiąca słów:


Quadricolor i błazenki żyją w naturze w symbiozie. Ukwiał daje błazenkom bezpieczeństwo (są uodpornione na jego jad), a one przynoszą mu za to od czasu do czasu jedzenie. Nie oznacza to, że kupując ukwiał i błazenki od razu zobaczymy wzruszające sceny rodem z "Gdzie jest Nemo".


Błazenki urodzone w niewoli (a te dominują w sklepach) często olewają ukwiał. Wiedzą, że i tak są bezpieczne. W sumie mają rację - wszakże rzadko ludzie hodują w akwariach orki i rekiny - żarłacze. Moje dwa błazenki właśnie pochodziły z hodowli i świeżo wpuszczony do akwarium ukwiał (przemieścił się jedynie na odległość 4 cm, co oznacza, że jest telepatycznym impotentem) nie zrobił na nich żadnego wrażenia. Prosiłem. Błagałem. Zachęcałem i groziłem. Bez skutku. Błazny nie chciały się miziać z ukwiałem.  Wreszcie na jakimś amerykańskim forum wyczytałem, że czasem skutkuje przyklejenie do szyby akwarium zdjęcia błazenków w ukwiale, co może sugerować rybom w środku odpowiednie zachowanie. I choć generalnie amerykańscy akwaryści morscy to idioci (niektórzy wkładają do zbiorników plastikowe koralowce i modele wraków galeonów) to rozwinąłem twórczo ich pomysł. Na kilka dni ukradłem mojemu dziecku tablet, przymocowałem go do szyby i ustawiłem tak, by odtwarzał rybom w środku zapętlony film z błazenkami wpływającymi do ukwiała. I co?

Nic. Albo błazny były tępe, albo miały kiepski wzrok i pływały nadal w innym kącie akwarium. Z pomocą przyszedł mi przypadek. Pewnego dnia jeden z błazenków wyskoczył z akwarium. Było mi go żal, bo był ze mną od samego początku. Następnego poranka znalazłem na podłodze drugiego. I choć wciąż byłem w żałobie pojechałem do Akwa Świata po nową parkę. Miałem szczęście. Właśnie przyszła dostawa z Fiji, a w niej błazenki, które jeszcze kilka dni wcześniej pływały w prawdziwej rafie. Przyniosłem je do domu, wpuściłem do akwarium, poszedłem wyrzucić niepotrzebną już foliową  torebkę, a gdy wróciłem...




Błazenki uwielbiają ukwiał. Miziają się w nim i z nim. To radosny trójkąt, któremu pikanterii dodaje fakt, że błazenki są dwupłciowe. Zmieniają płeć w zależności od aktualnych potrzeb stając się samcem bądź samicą. W moim przypadku baba okazała się być tym większym błazenkiem. Natychmiast wywaliła samca z ukwiału gryząc go po płetwach i wpuszczając do środka tylko na czas kopulacji. W nocy biedak musi spać w innym kącie akwarium. Czasem wygląda to dziwnie, bo błazenki kochają się nie tylko ze sobą, ale także lubieżnie ocierają się o ukwiał. Czy jeśli napiszę, że wszystkiemu przygląda się siedząca na skale krewetka, która kręci wąsa, to przegnę?



Pomówmy więc o jedzeniu. Quadri posiada zooxantele, czyli bakterie robiące jedzenie ze światła, ale lubi też wrzucić na ruszt coś konkretnego. W naturze jest to często jakaś ryba, albo wręcz błazenek, który nie był na tyle mądry, by uodpornić się na jad (co wymaga dość długiego delikatnego pocierania ciałkiem o ukwiał). W akwarium raz w tygodniu można ukwiałowi rzucić mrożoną krewetkę. Samo pożeranie nie jest może fascynujące, ale już proces wydalania... udało mi się go zarejestrować aparatem robiącym jedno zdjęcie na sekundę. Szczerze mówiąc myślałem, że mój ukwiał umiera, a tymczasem on tylko robił kupę...



Kochajmy ukwiały. To prawdziwe Dzieci - Kwiaty...



poniedziałek, 24 lutego 2014

Radioaktywna rafa, Sezon 2

A zatem powrót… po niemal roku.

Na początek mam dwie informacje: dobrą i złą.

Zła jest taka, że w czerwcu ubiegłego roku mój zbiornik pękł. Przez kilka miesięcy zostałem bez rafy, a zamiast pieszczącego uszy gurglania odpieniacza i uspakajającego nerwy szumu pompy obiegowej miałem w pokoju jedynie dźwięczącą Ciszę.

Dobra wiadomość jest taka, że przecież natura nie lubi próżni.

Ale po kolei:

Muszę być szczery. Przecież uczę moich studentów, że mają pisać swoje dziennikarskie blogi z serca, więc jako drogowskaz pokazujący Odpowiedni Kierunek nie mogę kłamać. 8 czerwca 2013 roku przytruchtałem do domu z paczką pod pachą. Była w niej nowiutka ledowa lampa do akwarium. Świetlówki mnie już wkurzały, nie można było regulować w nich jasności, a przecież koralowce niczym romantyczne dziewczęta w wieku lat siedemnastu - uwielbiają wschody i zachody słońca. Nie mówiąc o blasku Księżyca (który zresztą ta lampa również symuluje). To był sensowny zakup (choć moja Druga Połowa miała odmienne zdanie na ten temat co zresztą dość umiejętnie zamaskowała).



Maxspect Nanoreef 60W to wspaniałe, niezwykle smukłe urządzenie, które przymocowuje się do tylnej ścianki akwarium za pomocą dwóch śrub. Zanim przystąpiłem do pracy postanowiłem zrobić swoim koralowcom ostatnie zdjęcie ze starym oświetleniem. Nie przypuszczałem, że fotografuję akwarium naprawdę OSTATNI raz.

 

Kilka minut później zdjąłem świetlówki i założyłem Maxspecta. Trzymał się dobrze, ale na wszelki wypadek jeszcze dokręciłem śruby. A potem dałem się wyciągnąć mojemu sąsiadowi na piątkowe balety do centrum Katowic. W wirze zabawy, która dzięki korporacyjnym szczurom wypuszczonym z zagródkowych labiryntów na ulicę Mariacką wymknęła się nieco spod kontroli zapomniałem o akwarium. Późno w nocy, gdy samoloty już wylądowały i udało mi się już jako tako uprzątnąć łazienkę postanowiłem pójść do pokoju by popatrzeć na rafę. Akwarium jarzyło się pięknie w aktynicznym świetle.

Rano małżonka obudziła mnie zdaniem, którego obawia się każdy akwarysta

- kochanie, w pokoju koło akwarium jest mokro…

Pękła tylna szyba. Za mocno przykręciłem śruby lampy. Moja wina.

Kolejne trzy godziny zlewają się w mojej pamięci w jedno pasmo zamazanych obrazów. Walka z kacem i ratowanie czego się da. Telefon do zaprzyjaźnionego sklepu akwarystycznego z prośbą o przygotowanie tymczasowego lokum dla mojej trzódki . Nerwowe szukanie kluczyków do auta i szybka konstatacja, że przecież nie mogę wsiadać za kółko. Zdziwienie w oczach krewetek wrzucanych na szybko do wiader z Castoramy. Wielki wieloszczet wijący się pod skałką, którą właśnie podniosłem i moja spontaniczna reakcja na ten widok. Szmata. Droga do sklepu z przyjaciółmi trzymającymi między nogami chlupoczące wiadra. I powrót do domu, gdzie czekało na mnie smutne pęknięte akwarium.



Nawet przez sekundę nie miałem wątpliwości co do konieczności posiadania następnego zbiornika. Moja Szanowna M. zaskoczyła mnie tego samego feralnego dnia krótkim, lecz jakże miło brzmiącym dla mych uszu zdaniem

- Tylko tym razem to nie będzie jakaś mała popierdółka.

No i nie jest.



118 litrów i dobrych kilka kilogramów żywej skały. Masa różnych żyjątek, wiele z nich nie ma jeszcze imion.

Jednocześnie zbiornik ów intryguje mnie, bo to co codziennie oglądam na rafie i jest ponoć naturalnym porządkiem rzeczy w przyrodzie mogłoby przerazić niejednego strażnika moralności. Jeśli pewna posłanka (swoją drogę jedna z moich ryb jest strasznie do niej podobna) wojuje z gender z przedszkolach to ciekawe co powiedziałaby patrząc przez trzy minuty na moje akwarium. Wymienię rzeczy tylko najbardziej oczywiste:

- Orgia zmiennopłciowych osobników w różowym ukwiale kurczącym i prostującym z rozkoszy wypustki,

- lubieżna gimnastyka rozgwiazdy bez żadnego zahamowania przezentującej swoje organy płciowe,

- ryby rzucające się na wstrzykiwany do zbiornika sfermentowany płyn.

- kempy (przepraszam, kępy) wodorostów pełnych jajeczek niewiadomego pochodzenia.

To wszystko czeka na Was, drodzy czytelnicy w nadchodzących tygodniach…