niedziela, 17 marca 2013

Romeo i Julia zdechli z pragnienia.

Miłosna historia opisana przez Szekspira inspiruje i wzrusza po dziś dzień. Jest również doskonałym materiałem na musical. Bardziej lub mniej udany oczywiście. W przypadku "West Side Story" możemy mówić o sukcesie, choć nie polecam oglądania filmu z 1961. Zestarzał się dużo bardziej spektakularnie niż Don Johnson. Z kolei "Romeo i Julia" z 1996 roku może się podobać...oczywiście jeśli będziemy mieć świadomość, że przez kolejne dwie godziny będziemy oglądać Leonardo Di Caprio mówiącego wierszem. W sumie to gorsze niż śpiewająca Nicole Kidman w "Moulin Rouge".
A jednak opowieść o czystej miłości dwojga ludzi, którzy nie mogą być razem, bo urodzili się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie nadal przemawia do naszej świadomości.

I dlatego moje pierwsze dwa błazenki nazwałem imionami Romeo i Julia.

Nie wiedziałem jak bliski jestem prawdy. Nie był to ani odpowiedni czas ani miejsce.

W 2003 na ekranach kin ukazał się film animowany "Gdzie jest Nemo?", który za jednym zamachem uratował od bankructwa podupadający koncern Disneya, uczynił ze Steve'a Jobsa (wówczas współwłaściciela studia animacji Pixar) multimilonera , a z błazenka najpopularniejszą morską rybę akwariową. I nic dziwnego, bo Nemo czy wesoły, czy wściekły sympatyczną mordę ma.



W ubiegły weekend kupiłem dwa błazenki. Niestety, kiedy wpuściłem je do akwarium trochę się rozczarowałem, bo jednak różniły się od kreskówkowego Nemo. Nie chciały ze sobą rozmawiać poruszając ustami, w których ku mojemu zaskoczeniu nie było zębów. Poza tym miały zwykłe rybie pyszczki, a kiedy podtykałem im pod nos pierwszą stronę "Wyborczej" nie chciały podpłynąć do szyby, żeby trochę poczytać. A przecież w filmie umiały nauczyć się na pamięć adresu w Sydney wypisanego niechlujnie flamastrem na masce do nurkowania...

Jak miało się okazać nie wiedziałem innych ważnych rzeczy o błazenkach.

Miliony Nemo poświęciło życie (w właściwie ich życie zostało poświęcone przez kogoś nadzorującegobadania w laboratorium) by udało się stworzyć gatunek przeciwpancerny - taki którego nie trzeba odławiać prosto z rafy, tylko wyhodować w niewoli jak krowę Mućkę. Takie są właśnie błazenki dostępne w sklepach zoologicznych - kuloodporne. Wróćmy do filmu, na którym wyraźnie widać jak Nemo i jego Tata wielokrotnie zmieniają otoczenie - są w morzu, w akwarium, potem w dziobie pelikana... i znowu w morzu.  Uznając, że moja parka zniesie wszystko niczym gupik żyjący w klozetowym syfonie wrzuciłem błazenki prosto do baniaka nie bawiąc się w aklimatyzowanie ich, to znaczy stopniowe wlewanie do woreczków, w których przyjechały wody z akwarium. Było "chlup" i już.

Początkowo Romeo i Julii się podobało. Ryby jadły, pływały, goniły się. Niestety, kilka godzin później stały się bardziej statyczne i trzymały się blisko powierzchni. Rano znalazły się jeszcze wyżej. W rybim niebie. Po raz kolejny okazuje się, że trzeba czytać. NIGDY nie można ŻADNEGO stworzenia tak wrzucać do akwarium morskiego, bo w ten sposób fundujemy mu szok osmotyczny. Zesolenie wody w sklepie różni się z reguły od tego jakie mamy u siebie w baniaku. U mnie różnica była spora Skutkiem szoku jest porażenie gruczołów odpowiedzialnych za przyswajanie wody i ryba ... umiera z pragnienia w akwarium pełnym wody.



Romeo i Julia zginęli z moich rąk. Pocieszam się, że chociaż może nie była to nieszczęśliwa miłość. Pewnie nie zdążyli się dobrze poznać. A może to była to Roma i Julian?  A może co gorsza Romeo i Julian? I właściwie dlaczego "co gorsza"? Nie, w temat związków partnerskich na tym blogu nie wejdę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz