A zatem powrót… po niemal roku.
Na początek mam dwie informacje: dobrą i złą.
Zła jest taka, że w czerwcu ubiegłego roku mój
zbiornik pękł. Przez kilka miesięcy zostałem bez rafy, a zamiast pieszczącego
uszy gurglania odpieniacza i uspakajającego nerwy szumu pompy obiegowej miałem
w pokoju jedynie dźwięczącą Ciszę.
Dobra wiadomość jest taka, że przecież natura
nie lubi próżni.
Ale po kolei:
Muszę być szczery. Przecież uczę moich
studentów, że mają pisać swoje dziennikarskie blogi z serca, więc jako drogowskaz
pokazujący Odpowiedni Kierunek nie mogę kłamać. 8 czerwca 2013 roku
przytruchtałem do domu z paczką pod pachą. Była w niej nowiutka ledowa lampa do
akwarium. Świetlówki mnie już wkurzały, nie można było regulować w nich
jasności, a przecież koralowce niczym romantyczne dziewczęta w wieku lat
siedemnastu - uwielbiają wschody i zachody słońca. Nie mówiąc o blasku Księżyca
(który zresztą ta lampa również symuluje). To był sensowny zakup (choć moja
Druga Połowa miała odmienne zdanie na ten temat co zresztą dość umiejętnie
zamaskowała).
Maxspect Nanoreef 60W to wspaniałe, niezwykle
smukłe urządzenie, które przymocowuje się do tylnej ścianki akwarium za pomocą
dwóch śrub. Zanim przystąpiłem do pracy postanowiłem zrobić swoim koralowcom
ostatnie zdjęcie ze starym oświetleniem. Nie przypuszczałem, że fotografuję akwarium
naprawdę OSTATNI raz.
Kilka minut później zdjąłem świetlówki i
założyłem Maxspecta. Trzymał się dobrze, ale na wszelki wypadek jeszcze
dokręciłem śruby. A potem dałem się wyciągnąć mojemu sąsiadowi na piątkowe
balety do centrum Katowic. W wirze zabawy, która dzięki korporacyjnym szczurom
wypuszczonym z zagródkowych labiryntów na ulicę Mariacką wymknęła się nieco
spod kontroli zapomniałem o akwarium. Późno w nocy, gdy samoloty już wylądowały
i udało mi się już jako tako uprzątnąć łazienkę postanowiłem pójść do pokoju by
popatrzeć na rafę. Akwarium jarzyło się pięknie w aktynicznym świetle.
Rano małżonka obudziła mnie zdaniem, którego
obawia się każdy akwarysta
- kochanie, w pokoju koło akwarium jest mokro…
Pękła tylna szyba. Za mocno przykręciłem śruby
lampy. Moja wina.
Kolejne trzy godziny zlewają się w mojej
pamięci w jedno pasmo zamazanych obrazów. Walka z kacem i ratowanie czego się
da. Telefon do zaprzyjaźnionego sklepu akwarystycznego z prośbą o przygotowanie
tymczasowego lokum dla mojej trzódki . Nerwowe szukanie kluczyków do auta i
szybka konstatacja, że przecież nie mogę wsiadać za kółko. Zdziwienie w oczach
krewetek wrzucanych na szybko do wiader z Castoramy. Wielki wieloszczet wijący
się pod skałką, którą właśnie podniosłem i moja spontaniczna reakcja na ten
widok. Szmata. Droga do sklepu z przyjaciółmi trzymającymi między nogami
chlupoczące wiadra. I powrót do domu, gdzie czekało na mnie smutne pęknięte
akwarium.
Nawet przez sekundę nie miałem wątpliwości co
do konieczności posiadania następnego zbiornika. Moja Szanowna M. zaskoczyła
mnie tego samego feralnego dnia krótkim, lecz jakże miło brzmiącym dla mych
uszu zdaniem
- Tylko tym razem to nie będzie jakaś mała
popierdółka.
No i nie jest.
118 litrów i dobrych kilka kilogramów żywej
skały. Masa różnych żyjątek, wiele z nich nie ma jeszcze imion.
Jednocześnie zbiornik ów intryguje mnie, bo to
co codziennie oglądam na rafie i jest ponoć naturalnym porządkiem rzeczy w
przyrodzie mogłoby przerazić niejednego strażnika moralności. Jeśli pewna
posłanka (swoją drogę jedna z moich ryb jest strasznie do niej podobna) wojuje
z gender z przedszkolach to ciekawe co powiedziałaby patrząc przez trzy minuty
na moje akwarium. Wymienię rzeczy tylko najbardziej oczywiste:
- Orgia zmiennopłciowych osobników w różowym
ukwiale kurczącym i prostującym z rozkoszy wypustki,
- lubieżna gimnastyka rozgwiazdy bez żadnego
zahamowania przezentującej swoje organy płciowe,
- ryby rzucające się na wstrzykiwany do
zbiornika sfermentowany płyn.
- kempy (przepraszam, kępy) wodorostów pełnych
jajeczek niewiadomego pochodzenia.
To wszystko czeka na Was, drodzy czytelnicy w
nadchodzących tygodniach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz